niedziela, 27 lipca 2008

Pierwsze zwycięstwa nad systemem.

Dzisiejszy poranek przyniósł mi pierwsze sukcesy na polu obrony białych twarzy przed wszechobecnym naciąganiem i wyłudzaniem pieniędzy. Przeszedłem się do centrum i po drodze wstąpiłem do poleconego nam supermarketu, żeby kupić proszek do prania. Akurat skończyły nam się franki, więc wziąłem ze sobą przywieziony jeszcze z Polski banknot 50E. W większych sklepach nie ma problemu z ich wymianą, można zapłacić w euro, resztę otrzymuje się we frankach. W kasie zapłaciłem za proszek i poszedłem dalej, nieco zdziwiony wyjątkowo niekorzystnym przelicznikiem, jaki zastosowano przy wymianie. Przeszedłem się jeszcze chwilę po mieście i zacząłem wracać ulicą 20 maja, zastanawiając się, czy jednak nie powinienem wrócić do sklepu i zapytać, jaki kurs wymiany u nich obowiązuje. Wyciągnąłem telefon i zacząłem liczyć na kalkulatorze, okazało się, że wymieniono mi euro po kursie 516F. Ponieważ normalnie obowiązującym przelicznikiem jest ok. 650-660F za 1E zdecydowałem, że jednak spróbuję wyjaśnić sytuację.

W chwili, gdy chowałem telefon do kieszeni, zaczepił mnie człowiek w szarej, skórzanej kurtce i ciemnych okularach. Z kieszeni wystawała mu antena od krótkofalówki. Przedstawił się jako pracownik ochrony i kazał pójść za sobą na ustawiony po przeciwnej stronie ulicy posterunek policji… Wkrótce znalazłem się dokładnie w tym samym miejscu, co kilka dni temu, niedaleko hotelu Hilton, posadzony przy znanym mi już biurku policjanta. Tym razem nie było nikogo, kto mówiłby po angielsku, ale na pierwszy rzut oka oceniłem, że moja sytuacja jest i tak znacznie lepsza niż ostatnim razem: „na służbie” były teraz tylko trzy osoby! Co więcej aparat fotograficzny, moje główne narzędzie zbrodni, miałem głęboko schowany.

Zarzuty przedstawione przez pracownika ochrony dotyczyły tym razem „manipulowania przy swoim aparacie telefonicznym”. Na żądanie pokazałem paszport i się przedstawiłem, jednak wyraźnie zaznaczałem (na ile pozwalał mi francuski!) że jestem całkowicie pewny, że wolno mi tu używać telefonu, podobnie jak wszystkim innym przechodniom. W istocie, na ulicy widać było mnóstwo ludzi właśnie rozmawiających przez komórki. Ochroniarz próbował coś tłumaczyć o „czerwonej strefie”, w której jesteśmy, ale dość szybko się poddał. Za chwilę też zostałem rozpoznany przez policjanta, który chyba był tam dowódcą. Gdy tylko skojarzył, że parę dni temu już mieliśmy ze sobą przyjemność, szeroko i przyjaźnie się uśmiechnął: - Nie przejmuj się. Tu jest Kamerun i tu tak jest wszędzie. – rzekł radośnie. Oddali mi paszport i pozwolili odejść. Chyba muszę ich już zacząć traktować jak znajomych.

Kwadrans później w supermarkecie zapytałem kierownika o kurs wymiany euro, okazało się, że wynosi 655F. Gdy pokazałem mu paragon sprzed godziny, westchnął tylko: - Źle, bardzo źle i kazał chwilę poczekać. Po chwili wręczył mi brakujące 7000F.
W ciągu godziny dwa razy nie dałem się oszukać! Naprawde wspaniałe uczucie.

T.D.






2 komentarze:

explorer pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
explorer pisze...

tu Cyryl
Dobrze! pokaż że Polacy to twardziele, którzy nie dają sobie w kasze dmuchać! Tak trzymaj. Niedługo to Ty będziesz wymuszał łapówki od policjantów i dyktował kursy euro, biały Buana!