poniedziałek, 21 lipca 2008

Yaounde

Wczoraj minął nasz pierwszy tydzień w stolicy Kamerunu, który chyba na tyle pozwolił nam uchwycić atmosferę miasta, żeby pokusić się o jego opisanie. Yaounde (wymawia się tak, jak się pisze, tylko bez „o”) liczy około 2 mln zarejestrowanych i niezarejestrowanych mieszkańców. Zajmuje ogromny obszar, ze względu na przeważnie niską zabudowę. Położone jest na terenie pagórkowatym, większość ulic jest nachylona, niektóre bardzo strome. Obecność wzgórz powoduje chętne porównania do Rzymu, choć pod względem architektury trudno chyba o większe przeciwieństwa. Nieład jest tu potworny a duża część domów wygląda jakby miała się zaraz zawalić, pomijając te, które walą się naprawdę, bo są zbudowane np. z kawałków blachy poskręcanych drutem. Widziane ze wzgórza, miasto rozciąga się po horyzont, ale w każdą stronę wygląda bardzo podobnie i dość monotonnie, widać głównie płaskie dachy niskich domów. Wyróżnia się wysoka i nowoczesna zabudowa centrum i, leżący nieco z boku, pałac prezydencki. W centrum mieszczą się instytucje państwowe, banki i hotele i są to budynki zupełnie nowoczesne. Poza centrum jedynie główne drogi są asfaltowe i przy nich stoją większe budynki, odchodząc dalej od drogi asfaltowej wchodzi się między bardzo gęsto pościskane nędzne chałupy, w zasadzie slumsy. Połowa mieszkańców miasta nie ma wody ani kanalizacji.

Miasto położone jest w zalesionej części kraju, jest w nim dużo zieleni. Rośnie tu kilka rodzajów palm, spośród których najwyższe są kokosowe, wyraźnie dominujące nad innymi drzewami. Jest dużo bananowców, rosną przy drogach i między domami. Jest trochę drzew bardzo wysokich, ale przeważają średnie: właśnie bananowce i platanowce, palmy o pniach podobnych kształtem do butelek, drzewa awokado, papaja i różne inne gatunki, których jeszcze nie rozpoznajemy. Bardzo ciekawe są drzewa, które do tej pory kojarzyłem z sawanną, ich gałęzie są bardzo rozciągnięte w poziomie, rosną bardziej wszerz niż wzwyż i tworzą kilka zielonych poziomów. Wiele jest roślin, które u nas znane są jako rośliny doniczkowe, niezwykle ozdobne, o różnych barwach, tu osiągają oczywiście o wiele większe rozmiary.

Szczególnie uderza tu ruch drogowy. Już pierwsza jazda samochodem z lotniska była ciekawym przeżyciem, nie znam miejsca w Europie w którym ruch byłby tak nieuporządkowany. Mimo, że jechaliśmy około 22.00, na ulicach było dużo samochodów, motocykli, ludzi, straganów i pchających różne wózki handlarzy. Właściwie granica między chodnikiem a jezdnią nie istnieje, żadnych znaków drogowych ani linii też nie ma. Nie ma też samochodu, który nie byłby porządnie poobijany. Ogromna większość czterokołowców jest żółta, to taksówki stanowiące pewnie około 80% pojazdów (to jedyny transport „publiczny”). Trochę jak na filmach z Nowego Jorku. Zdecydowanie przeważają różne stare Toyoty, ponoć ze względu na dużą dostępność części zmiennych.

O sposobie jazdy można powiedzieć tylko tyle, że jest zasadniczo prawostronny. Kilka razy na sekundę słychać krótki dźwięk klaksonu, wyraźnie o znaczeniu ostrzegawczym a nie „emocjonalnym”. Samochody jeżdżą nieprawdopodobnie blisko siebie, hamowanie żeby przepuścić innego kierowcę to ostateczna ostateczność, ma miejsce tylko jeśli między samochodami jest kilka centymetrów. Kilka razy już jechałem taksówką, cztery osoby na tylnym siedzeniu to norma. Cztery osoby to również znakomity skład na jeden motocykl, z czego wcześniej zupełnie nie zdawałem sobie sprawy. Motocyklisty w kasku raczej się tu nie uświadczy, pewnie jest traktowany jak dziwak. Przechodzenia przez ulicę w zatłoczonych miejscach pewnie długo jeszcze będziemy się uczyć, bo samochody jadą dosłownie jeden za drugim i trzeba po prostu wcisnąć się komuś przed maskę, żeby przejść. I to wielokrotnie, bo pasów ruchu jest tyle ile tylko zmieści się samochodów (żadnych linii rzecz jasna nie ma). Wcisnąć się należy oczywiście z wyczuciem, którego staramy się nabyć zanim zostaniemy zmiażdżeni. Wszyscy jakoś przechodzą…

T.D.

Brak komentarzy: