Kamerun już pierwszego dnia przywitał nas bardzo ciepło. I nie mam tu bynajmniej na myśli temperatury, która nie daje nam się we znaki, ponieważ przybyliśmy tu w czasie pory deszczowej. Otóż od razu w sobotę załapaliśmy się na wesele tutejszego pastora. Jeszcze przed wyjazdem marzył mi się udział w „murzyńskim weselu”, także cieszyłam się bardzo z takiej możliwości już na samym początku. Esther (niemiecka misjonarka i pielęgniarka, a na początku też trochę nasza przedszkolanka) uprzedziła nas, że szykuje się impreza większego kalibru i miała rację.
Ślub miał zacząć się o 13. Kiedy za kwadrans pierwsza stawiliśmy się u Esther w mieszkaniu eleganccy i gotowi do wymarszu do kościoła, który mieści się w odległości 10 minut drogi piechotą od domu usłyszeliśmy, że nie trzeba się śpieszyć, bo nie zaczną ślubu dopóki nie przyjdą wszyscy goście. I faktycznie ślub zaczął o 13.45 i trwał prawie 4 godziny. Przy wejściu każdy otrzymał program ceremonii (można było się nastawić psychicznie na jej długość). Każdy punkt programu zapowiadali konferansjerzy w dwóch obowiązujących językach- angielskim i francuskim. Konferansjerzy wyglądali niesamowicie elegancko, jak i zresztą wszyscy goście. Rzucało się w oczy, że większość mężczyzn ubrana była w garnitury, w których czarnoskórzy prezentują się wybitnie dobrze, a kobiety miały na sobie tradycyjne stroje, które są bardzo kolorowe i również bardzo eleganckie.
Rozbawiały nas często powtarzane prośby prowadzących o punktualność i dyscyplinę oraz grzmienia z powodu ich braku jak w przedszkolu (wtedy jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy jak dużym problemem są one w Kamerunie), które bardzo kontrastowały z tak elegancką oprawą: „Mam nadzieję, że siostra Lucy wie, że za 5 minut będzie śpiewać i znajdzie się tu na czas. I tak jesteśmy już pół godziny spóźnieni. Według programu powinniśmy być już przy kazaniu.”
Pierwszy przy burzy oklasków i okrzyków wszedł pan młody ze swoim świadkiem. Trochę trwało zanim pojawiła się panna młoda, której wejście było niesamowicie wyeksponowane i z pół godziny zajęło jej pokonanie drogi od wejścia do przodu. Para młoda ubrana było zupełnie po europejsku. Samo ślubowanie też nie odbiegało niczym od ślubowania w każdym kościele protestanckim, natomiast kazanie było jak dla nas nieco zbyt ekspresyjne, widocznie taki styl tu maja- kaznodzieja krzyczał do mikrofonu, tłumacz go naśladował i obaj gestykulowali bardzo energicznie, a przy tym nie było to kazanie straszące piekłem jakby się można było po formie spodziewać, a o małżeńskiej miłości i dojrzałości…
Podczas ceremonii wystąpiły 4 chóry, a każdy śpiewał ślicznie. Zachwycające jest, że tutaj każdy śpiewa i każdy robi to naprawdę dobrze. I wydaje się, że dla nich jest zupełną abstrakcją, że my się wstydzimy śpiewać. Tutaj pastor kończy kazanie i intonuje pieśń, pan prowadzący robi to samo, śpiewają na powitanie gości, na pożegnanie sąsiada, a przy tym poruszają się zupełnie naturalnie i bezpretensjonalnie tak, że my przy nich wyglądamy jakbyśmy kij połknęli.
Jednym z końcowych punktów programu były zdjęcia- każda rodzina robiła sobie zdjęcie z parą młodą. Następnie młodzi małżonkowie kroili tort weselny, co wyglądało zupełnie tak jak u nas, tyle że „mama”, która tort upiekła snuła podczas tego opowiadanie pełne symboli i tłumaczyła znaczenie każdego gestu i szczegółu. A na koniec przeszliśmy na trawnik obok kościoła, gdzie rozstawiony był wielki stół, gości ustawiono w kolejkę według „ważności” i każdy podchodził do stołu i nakładał sobie jedzenie na talerz, siadał na krześle, ławce czy czymkolwiek, co się nadawało do siedzenia i jadł. Esther twierdzi, że w Kamerunie o wiele mniej ją stresuje wydawanie kolacji dla większej ilości osób, bo nie trzeba każdego usadzać, dbać o ilość miejsc i zastawę, wystarczy postawić na stole dużo jedzenia i oni już sobie poradzą.
Nas traktowano jak gości specjalnych, mimo że nawet nie znaliśmy nowożeńców- pierwsze ławki w kościele, pierwszeństwo przy stole. Trochę to było krępujące, no bo jak inaczej to nazwać niż że z powodu koloru skóry?
A kolację weselną odpokutowałam następnego dnia spędzając pół niedzieli w toalecie…
Eunika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz