poniedziałek, 21 lipca 2008

Targ Mokolo

Wczoraj Eunika po raz pierwszy, a ja po raz drugi byłem na targu. Towarzyszyła nam zaprzyjaźniona Florence, która była naszą przewodniczką. Wizyta na targu to doznanie niezwykle intensywne i dla białych chyba nieco ryzykowne. Już w ciągu pierwszych kilku minut od wyjścia z taksówki próbowano mnie okraść. Nasz kolor skóry wywołuje natychmiastowe skojarzenie z dużą ilością pieniędzy i przyciąga uwagę wszystkich handlarzy. Zaczepiał nas dosłownie każdy, oferując swoje towary często z dużą napastliwością. Krzyczą „le blanc” i „la blanche” („biały” i „biała”), wciskają to, co sprzedają przed nos i czasem z butem na sprzedaż gonią przez pół targu. Jest głośno, hałaśliwie i bardzo tłoczno, co faktycznie dla kieszonkowców stwarza doskonałe warunki. Handluje się oczywiście wszystkim, nie wiem dlaczego, ale wyjątkowo dużo jest wlasnie sprzedawców butów. Niemal wszystko sprzedawane jest z ziemi, z jakiegoś koca albo ceraty. Targ podzielony jest na sektory, w jednym przeważają owoce, w innym ryby i mięso a gdzie indziej biżuteria, zegarki i różne ozdoby. Oddzielną częścią są zadaszone korytarze, do których schodzi się w dół z poziomu ulicy; nie dociera tam słońce i jest na tyle ciemno, że koniczne jest sztuczne oświetlenie. W tych „podziemiach” handluje się ubraniami, czyli różnymi sukienkami dla kobiet i sukienkami dla mężczyzn (różnica czasem bardzo subtelna) z kolorowych materiałów. O ile krój tych wyrobów zazwyczaj jest podobny, bogactwo wzorów i barw ogromne.

Na targu obowiązują 3 ceny każdego produktu. Najwyższa dla białych twarzy, niższa dla tych, którzy jeżdżą samochodem i najniższa dla tych, co przyszli na piechtę. Ceny dla białych są porównywalne do cen w supermarketach, zupełnie niedostępnych dla średnio zarabiającego Kameruńczyka. W supermarkecie jest drożej niż w Polsce, większość produktów to import z Europy. Średnia pensja w Kamerunie to ponoć około 85E, my za niewielkie zakupy w supermarkecie zapłaciliśmy kiedyś 16E. Butelkowana woda, niezależnie od miejsca zakupu, kosztuje 400 franków (1E to 660F) i niewielu może sobie na nią pozwolić.
Na targu najlepszym wyjściem wydaje się kupowanie w towarzystwie kogoś miejscowego, kto zna normalną cenę artykułów. Kupowaliśmy buty, pierwszą podaną ceną było
6000F, dzięki Florence kupiliśmy je ostatecznie za 1500F, czyli nieco ponad 2E.

W następnym odcinku napiszemy o pierwszym spotkaniu z miejscową policją i najdroższym zdjęciu, jakie kiedykolwiek zrobiliśmy!

T.D.

Brak komentarzy: