czwartek, 24 lipca 2008

„No photo! No photo!” czyli osobliwości kameruńskiego fotografowania.

Po niedawnym zajściu z policją czuję się zupełnie skonfundowany w temacie robienia zdjęć. Dzisiaj byłem na długim spacerze po Yaounde, widziałem wiele ciekawych miejsc, które byłoby warto sfotografować, ale ostatecznie rezygnowałem, bo nie wiem jakiej reakcji mogę się spodziewać. Sytuacje z aparatem są tu dość nieprzewidywalne. Gdy byliśmy na targu, zrobiłem kilka zdjęć, ale zawsze z dużego dystansu i nie były to ujęcia poszczególnych osób tylko tłumu. Za każdym razem było to przyjmowane wyraźnie niechętnie. Gdy raz zapytaliśmy kobietę, sprzedającą platany, czy możemy jej zrobić zdjęcie, nie tylko ona ale i jej sąsiadki rzuciły się na nas z wrzaskiem wymachując klapkami i mocno nas zbluzgały w duchu „skoro nam nie dajecie pieniędzy, to dlaczego mielibyście nas fotografować”. Zdarzyło się też, że inna handlarka się zgodziła.
Jest oczywiste, że robiąc zdjęcie konkretnej osobie należy mieć jej zgodę, ale to nie wyjaśnia wszystkiego; wyraźnie czuję, że robienie zdjęć jest tu dziwnie źle widziane. Fama niesie, i w tym akurat wszyscy są zgodni, że nie wolno robić zdjęć żadnym „oficjalnym” budynkom. W zasadzie wyłącza w ogóle centrum, bo pełno tam różnych ministerstw i instytucji państwowych. (Oczywiście nigdzie nie ma żadnego znaku ani napisu, który by o tym mówił, zaś pole interpretacji przez policję jest raczej nieograniczone). Niestety poza centrum sytuacja jest dla mnie także zupełnie niejasna. Rozmawiałem dzisiaj z dwoma różnymi policjantami i każdy mówił co innego. Gdy zapytałem pierwszego, który stał w jakiejś peryferyjnej części miasta, o możliwość zrobienia tam zdjęcia, najpierw zostałem dokładnie przepytany kim jestem, kiedy przyjechałem i co tu robię, potem dowiedziałem się, że w ogóle nie mogę nigdzie robić zdjęć bez jakiego specjalnego upoważnienia. Inny policjant 300 metrów dalej twierdził już coś zupełnie innego, mówił tylko o tym, że ludzie, których fotografuję muszą się na to zgodzić. Dziwne było, że odnosił to do sytuacji, w której najbliższe osoby były nie bliżej niż 20 metrów ode mnie i zdjęcie po prostu obejmowałoby część chodnika po przeciwnej stronie ulicy, z wieloma przypadkowymi przechodniami, z których żaden nie byłby szczególnie wyeksponowany.
Chodząc po mieście z widocznym aparatem fotograficznym czuję się niepewnie, wyciąganie go z futerału jest niczym pokazywanie narzędzia zbrodni. O Yaounde wiem już sporo, wiem gdzie kupić pisklaki, kurę, starą pociętą dętkę, wiklinowy koszyk, a nawet trumnę. Wiem (i czuję!), że jest tu nieograniczona ilość publicznych toalet, bo służy za nie po prostu rynsztok płynący wzdłuż każdej ulicy. Na razie nie mam jednak pojęcia, gdzie i kiedy blada twarz może tu robić zdjęcia. Być może końcowym odkryciem będzie, że żadne spójne zasady nie istnieją i pozostanie albo ryzykowanie, albo fotografowanie za każdym razem „lekko z boku i z ukrycia”.

Na zdjęciu pałac prezydencki, którego fotografować nie wolno najbardziej.

T.D.

1 komentarz:

Unknown pisze...

Witamy Najwyższą Redakcję!:)
Z ogromną przyjemnością przeczytaliśmy Wasze Kamerunskie Novosti. Mamy nadzieję,że w miarę możliwości będziecie dołączać kolejne teksty. No i zdjęcia,o ile Wam się jeszcze jakieś bezpiecznie uda zrobić;)
Pozdrawiamy Was gorąco i życzymy Wam owocnej pracy i spokojnego pobytu w tym dość osobliwym kraju:)
Ania i Krzysiek