Mieszkamy w biednej dzielnicy o nazwie Tsinga, przy jednej z nielicznych tu ulic które mogą poszczycić się nazwą. Budynki misyjne, na które składają się szpital, biura oraz dom, w którym są cztery osobne mieszkania, są otoczone porządnym płotem, nad którego funkcjonalnością się poważnie zastanawiam, gdyż wejścia są dwa- jedno od strony domu, a drugie dla pacjentów szpitala, który jest czynny całą dobę, więc i wejście musi być chyba otwarte? Oprócz tego na terenie misji jest jeszcze budowany drugi budynek szpitalny, który jest już właściwie na ukończeniu oraz są położone fundamenty pod szkołę, na którą na razie brakuje funduszy. Jest też spory, bardzo ładny „ogród”, w którym ilość ptaków musi być zbliżona do tej w parku Szczytnickim- jest ich niesamowicie dużo! Do misji prowadzi nie asfaltowa droga o kolorze czerwonej rdzy. Dół nogawek wszystkich naszych długich spodni przybrał już ten kolor. Droga w górę prowadzi do dzielnicy biednych domków, które wyglądają jak szopki mojego dziadzia, a dalej do głównej ulicy prowadzącej na targ, do supermarketu i kafejek internetowych.
Na dole domu misyjnego mieszka Esther, która jest misjonarkę w Kamerunie już od paru lat. Jest pielęgniarką, pochodzi z Niemiec i jej wiek oceniamy na ok.40 lat. W swoim mieszkaniu bez przerwy kogoś gości- misjonarzy, kaznodziejów, itp. za co ją podziwiam, bo musi być ciężko nie mieć nic swojego, własnego kąta, ciągle komuś podawać kolację i tłumaczyć, jak sobie w Kamerunie poradzić…Obok Esther mieszka rodzina Niba.
My mieszkamy na górze, mamy wspólne wejście z rodziną pastora Mbivan, która mieszka naprzeciwko nas. Polubiliśmy tę rodzinę. Pastor jest osobą bardzo sympatyczną a przy tym konkretną, co w tutejszej wszechogarniającej bezwładności jest cechą bardzo cenną. Przynajmniej wiemy, z kim należy nasze sprawy załatwiać. Jego żona Rose wydaje się nam być najbardziej inteligentną kobietą, jaką dotychczas tu poznaliśmy, a przy tym świetnie mówi po angielsku, ponieważ urodziła się w Wielkiej Brytanii. Nasi murzyńscy sąsiedzi mają dużo dzieci w wieku ok. 8-13 lat i na razie jeszcze nie rozpoznajemy, które jest czyje, ponieważ zawsze bawią się razem, a poza tym zawsze są jacyś goście, którzy też mają dzieci i ciężko się zorientować.
„Nasze” mieszkanie jest de facto mieszkaniem dla gości. Są tu trzy sypialnie, salon, kuchnia i łazienka. Jedną z sypialni obecnie zajmuje Teresa, pielęgniarka z Niemiec. Pokój, który zajmujemy my nie jest bardzo mały, ale większość powierzchni zajmuje łóżko ogromnych rozmiarów, na którym cztery osoby mogłyby się wygodnie wyspać. Jeśli dodać do tego rozpiętą nad łóżkiem moskitierę to pozostała powierzchnia pokoju pozwala tylko na przejście od drzwi do okien, pod którymi jest wnęka służąca nam za szafę. Z mebli mamy tylko fotel i szafkę nocną, więc korzystamy z szafek w salonie.
W salonie jest pleciony z jakichś gałązek komplet wypoczynkowy. Wszędzie na ulicach sprzedają tu meble robione w tego materiału, ale nie wiem dokładnie co to jest. Oprócz tego w salonie mamy wielki stół z krzesłami i komodę. Podobno mamy tam też dojście do Internetu, ale jeszcze nigdy nie udało nam się połączyć.
W kuchni są szafki, zlewozmywak, lodówka i kuchenka. Naprawdę mamy tu warunki, jakich się nie spodziewaliśmy. W kranach kurek jest tylko jeden z zimną wodą, ale nie jest to szczególnie uciążliwe, szczególnie zważywszy na tutejsze temperatury. Pralka jest wspólna dla wszystkich tu mieszkających. Niestety w Garoua, dokąd się wybieramy, nie ma pralki!
Na razie było dużo gości i wszyscy stołowaliśmy się na dole u Esther, ale planujemy niedługo przenieść się z gotowaniem na górę i spróbować swoich sił w kameruńskim gotowaniu.