Ostatnimi dniami miałem trochę przerwy w turystyczno – kolonialnym trybie życia, podjąłem się mianowicie zinwentaryzować szpitalny magazynek. Liczyłem i spisywałem różne medyczne sprzęty, posługując się nazwami dostarczonymi przez producenta, bo sam ani po polsku ani tym bardziej w innych językach nie byłbym w stanie tych rzeczy nazwać. Zajęło mi to cały dzień, utknąłem na kilku kartonach, które były zupełnie nie opisane. Niezbędna będzie teraz chwila współpracy Esther, czyli Niemką, która jest tu główna pielęgniarką, główną magazynierką, główną organizatorką, czyli ogólnie jest bardzo główna. Sprawia wrażenie tak niezmiernie głównej i zajętej, że pewnie kilka razy wzejdzie słońce nad Yaounde, zanim faktycznie magazynek zostanie ogarnięty, ale czas tu płynie bardzo spokojnie i majestatycznie.
W wtorek natomiast przyjechał z Niemiec kontener z różnymi darami, były to głównie rzeczy do szpitala, i trzeba go było rozładować. Zostałem poproszony o pomoc, wyraźnie mi powiedziano, że jestem tam bardzo potrzebny. Pomoc bynajmniej nie miała polegać na tym, że coś nosiłem. Gdy próbowałem brać jakąś paczkę, byłem przez „szefostwo” wyraźnie od tego odwodzony. Nie wiedziałem tak naprawdę, co mam robić, więc kilka godzin się pętałem bez celu, aż pojąłem, że właśnie pętając się jestem „supervisorem” i dokładnie taka jest moja rola. Poza mną samym, bo czułem się zupełnie idiotycznie, dla wszystkich innych rola ta była zupełnie oczywista i wręcz oczekiwana. Stałem więc kilka godzin, marnując tak naprawdę bezużytecznie czas i denerwując się, że nic konkretnego nie robię, natomiast murzyni noszący paczki ze szczerą troską pytali mnie co chwilę, czy nie potrzebuję krzesła. Naprawdę sytuacja mocno absurdalna. Na koniec, gdy kontener był już rozładowany, „szefostwo” zupełnie poważnie mi dziękowało za moją „assistance”.
T.D.
W wtorek natomiast przyjechał z Niemiec kontener z różnymi darami, były to głównie rzeczy do szpitala, i trzeba go było rozładować. Zostałem poproszony o pomoc, wyraźnie mi powiedziano, że jestem tam bardzo potrzebny. Pomoc bynajmniej nie miała polegać na tym, że coś nosiłem. Gdy próbowałem brać jakąś paczkę, byłem przez „szefostwo” wyraźnie od tego odwodzony. Nie wiedziałem tak naprawdę, co mam robić, więc kilka godzin się pętałem bez celu, aż pojąłem, że właśnie pętając się jestem „supervisorem” i dokładnie taka jest moja rola. Poza mną samym, bo czułem się zupełnie idiotycznie, dla wszystkich innych rola ta była zupełnie oczywista i wręcz oczekiwana. Stałem więc kilka godzin, marnując tak naprawdę bezużytecznie czas i denerwując się, że nic konkretnego nie robię, natomiast murzyni noszący paczki ze szczerą troską pytali mnie co chwilę, czy nie potrzebuję krzesła. Naprawdę sytuacja mocno absurdalna. Na koniec, gdy kontener był już rozładowany, „szefostwo” zupełnie poważnie mi dziękowało za moją „assistance”.
T.D.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz