czwartek, 25 września 2008

Północ


„Klimat tropikalny typu sudańskiego” nie jest tym, co człowiek północy dobrze znosi. Pierwsze wrażenie po przyjechaniu do Garoua jest proste: Jest gorąco! Nasze ubrania są mokre od potu po minucie od wyjścia z autobusu, w którym wszystkie okna zostały otworzone na samym początku podróży, dzięki czemu był przewiew. W pośpiechu smarujemy się kremem do opalania z filtrem 50+. Szukamy kapeluszy, które sprawiają, że wyglądamy jak przykłady turysty idealnego. Zewsząd słychać: „Nasara!” („biały” w dominującym tu języku fulfulde) , ale nie jest to ani trochę natarczywe- albo nie kierują swoich słów do nas, a tylko między sobą najwyraźniej dzielą się uwagami o naszym przyjeździe, albo nas pozdrawiają. Zauważyliśmy, że sami, szczególnie wśród znajomych, zwykle nie pamiętamy o tym, że jesteśmy biali i bardzo rzucamy się w oczy. W szpitalu przypominają mi o tym dzieci wpatrujące się we mnie szeroko otwartymi oczkami.
Jest tu bardziej gorąco, wilgotno, jasno. Jest też bardziej biednie. Ale i spokojniej. Idąc ulicą czujemy, że nas obserwują, że przyciągamy uwagę, ale nie ma w tym natarczywości, z jaką spotykaliśmy się w Yaounde, gdzie handlarze biegali za nami przez cały targ wciskając nam w twarz jednego trampka za cenę dziesięciu par.
Ludzie siedzą w ukryci w cieniu i, dokładnie tak samo, jak Kapuściński pisał w „Hebanie”, czekają nie wiadomo na co, plotkują, przypatrują się przechodniom, przysypiają; mamy wrażenie, że bardziej chodzi im o to, żeby w półuśpieniu przetrwać dzień i upał niż żeby cokolwiek osiągnąć, zrobić, załatwić… Widok całej rodziny, pięciu, siedmiu osób siedzących przy misce orzeszków ziemnych na sprzedaż nie jest niczym wyjątkowym.
Niestety więcej tu komarów i przeróżnych innych niezidentyfikowanych obiektów latających, których się boję. Na widok komara zastanawiam się : malaria? Filarioza? Mimo gorąca sandałów na spacery nie wkładamy, bo w pisku są robale, które wwiercają się przez skórę i sobie pod niż wędrują- synek znajomego miał taką. Nie wiemy, jak dokładnie wyglądają muchy, które składają jaja w suszącej się bieliźnie i których larwy przechodzą później przez skórę i tam się rozwijają, więc na wszelki wypadek prasować bardzo dokładnie będziemy wszystko łącznie z bielizną. A na samą myśl o prasowaniu tutaj robi się niedobrze- i bez żelazka jest o wiele za gorąco.
Koegzystują tu muzułmanie, wszelkie wyznania chrześcijan i animiści. Na północy przeważają muzułmanie. Nie wiem, czy uprawnia ich to do conocnego budzenia nas o 3 rano swoimi śpiewami z meczetów (niestety nadawanymi przez świetnie działające głośniki!!!). Trzecia to godzina na czas Ramadanu, zwykle zaczynają o 5 i tak co 15 minut aż do 6 rano. Człowiek ma już nadzieję spokojnie zasnąć, a tu okazuje się, że minął kwadrans i znów pobudka. Pierwszej nocy myślałam, że to pożar lub coś w tym stylu i zerwałam się przestraszona, teraz korki do uszu oddają nam nieocenione zasługi.
Europejskich strojów prawie tu nie widać; w Yaounde było ich niemało. Kobiety noszą swoje malownicze kolorowe suknie, mężczyźni jasne szaty do kolan lub do kostek ze spodniami, wszystko pięknie haftowane. Istne bogactwo barw, wzorów i kroju (ponieważ ubrania „lepsze”, odświętne szyją krawcowe i kroje nie są ani trochę szablonowe). Tkaninę kupuje się na targu na jardy, zwykle jest ich z góry określona ilość. Z tego kobieta szyje bluzkę, która bywa często jedyną „uszytą” częścią stroju; codzienna spódnica jest po prostu kawałkiem materiału owiniętym wokół nóg i przewiązanym w pasie, do tego chustka na głowę i chusta, którą również przewiązuje się w pasie lub jeszcze częściej przytracza się nią niemowlę do pleców. Często z tego samego materiału mężczyźnie szyje się bluzkę, dzieciom ubranka i cała rodzina jest ubrana tak samo. Materiały są przeróżne; zwykle jest to fantazyjnie barwione płótno lub cienka, bogato haftowana tkanina. Jaskrawych kolorów kameruńskie kobiety nie unikają ani trochę, gamę barw łatwo porównać z tym, co jako dziecko oglądałam w kalejdoskopie. Odnośnie wzornictwa też nie widać wielkich uprzedzeń- niektóre są naprawdę bardzo ładne, ale nierzadko też widać na sukience na przykład kurę albo ananasa w wiadrze, albo kopertę z wysypującymi się z niej serduszkami (co zaliczamy do wpływów europejskich), albo otwieracze do butelek, klucze… Bogactwo wzorów jest w wielkie, a jedyne, które się powtarzają często na ulicy są wzorami propagandowymi- na kolorowym tle czarno-białe głowy prezydenta (rządzi tyle, ile ja żyję, w 2004 roku zmienił konstytucję, która pozwalała prezydentowi na dwie siedmioletnie kadencje, by móc kontynuować sprawowanie urzędu argumentując, że to niedemokratyczne ograniczać wybór narodu;). Przy okazji tej zmiany zapewnił sobie immunitet, który po ustąpieniu z urzędu będzie go chronił przed odpowiadaniem za nielegalne czyny popełnione w czasie sprawowania urzędu. W szkołach, szpitalach, na dworcach kolejowych, wszędzie tam, gdzie u nas wisi godło lub krzyż, wiszą jego portrety. Kolega z pracy powiedział mi półżartem, że oni są przyzwyczajeni do plemion i królów, do dziedziczenia dożywotniej władzy; demokracja i prezydent wyglądają dobrze na papierze. Faktycznie obecny prezydent jest drugim od uzyskania przez Kamerun niepodległości w 1960 roku.), materiał na dzień kobiety (przedstawione kobiety wykonujące różne zawody, palmy, napisy „dzień kobiet”, wypisane nazwy prowincji Kamerunu), na dzień nauczyciela (pan w garniturze i okularach, tablica, kreda, książki, a wokół nich napis: ”dzień nauczyciela”), na dzień nauki itp…Podobno nie dostają ich wcale za darmo, jak podejrzewałam, ale kupują płacąc cenę jak za normalny materiał.

Napotykam tu problemy medyczne zupełnie niespodziewane. Trwa właśnie Ramadan podczas którego liczni tu muzułmanie nie jedzą ani nie piją przed zachodem słońca. Jest to równoznaczne z tym, że lekarstw też nie biorą, kroplówek odmawiają, bo to też dostarczanie płynów do organizmu, do tego są głodni, osłabieni z tego powodu, nie chce się iść do lekarza w takim skwarze…A sezon malaryczny w pełni. Podobno śmiertelność bardzo tu wzrasta podczas Ramadanu. Tutejszy doktor bardzo się denerwuje, ponieważ wszyscy cukrzycy się rozregulowują.
Drugi problem to po prostu bieda. W kraju bez ubezpieczenia, gdzie za każdą strzykawkę i tabletkę (leki sprzedaje się na tabletki) trzeba sobie samemu zapłacić, a źródłem utrzymania całej rodziny bywa pole z kassawa, nikt pochopnie nie naraża się na wydatki. Z drugiej strony nie widziałam jeszcze w ciągu tych dwóch miesięcy, żeby nasz misyjny szpital nie pomógł osobie, która potrzebowała, a nie miała środków na leczenie. Zawsze jakieś wyjście się znalazło, jest specjalny fundusz na ten cel, są darmowe leki z Niemiec. Ciężko mi zrozumieć, dlaczego przychodzą tak późno…W ciągu ostatnich trzech dni zmarło tu dwoje dzieci. Na malarię. Nie leczoną a trwającą od tygodnia. Jedno matka przyniosła już w agonii, drugie miało 41 stopni, obrzęk płuc, drgawki i mimo wszelkich usiłowań nic już nie dało się zrobić. Matka szybko zapakowała zmarłe dziecko na plecy, zawiązała chustę (nie ma tu wózków, kobiety noszą dzieci w chustach na plecach.) i szybko poszła łapać moto-taxi (jedyny środek komunikacji miejskiej) mówiąc, że trupa nikt nie chce przewieźć z powodu przesądów, a jeśli nawet ktoś się zgodzi to za bardzo dużą opłatą. Jej na to nie stać, więc musi się śpieszyć, żeby kierowca się nie zorientował, że dziecko nie żyje. Z opowieści tych ludzi wynika, że są tu ze śmiercią obyci; rodziny są duże, mają bardzo dużo dzieci i codziennie słyszę historie „było nas ośmioro, została piątka”.
Kolejny problem to tutejsze wierzenia. Wielu chorych nie idzie do lekarza, a do czarownika, szczególnie tu na północy. Czarownikowi się płaci i to podobno więcej niż w przychodni, i wtedy czarownik leczy. Taki pacjent po „leczeniu” bywa w różnym stanie, domyślam się, że byłby w lepszym gdyby od razu przyszedł do szpitala. I ciężko dziwić się, że złość i bezsilność ogarnia tutejszy personel na widok takiego „leczonego” raka piersi czy gruźlicy na przykład…Dla nas niezrozumiałe i wręcz śmieszne jest tak poważne podejście do czarowników, ale ludzie tutaj są tym naprawdę związani. Kiedy czarownik przepowie wybierającemu się w drogę, że stanie mu się coś złego, podróż najpewniej zostanie odwołana. Doktor Tagne, który długo pracował w Garoua i jest tu powszechnie znaną osobą, opowiadał nam, że pewnego razu, kiedy planował podróż, przyszły do niego niezależnie trzy osoby z jego rodziny, którym trzej różni czarownicy powiedzieli, że jeśli pojedzie to zginie. Oczywiście tłumaczył, że jest chrześcijaninem i jako taki nie polega na zdaniu czarowników i pojechał i wrócił szczęśliwie, ale jego rodzina zrobiła wszystko, co mogła, żeby odwieść go od tej podróży.
Eunika

3 komentarze:

Viatge Malasya pisze...

Hola EuniKa, que tal , he estado leyendo más o menos tu relato con un traductor. Veo que tú trabajo aquí és duro, uno tiene que ser muy fuerte para acostumbrase a ver estas cosas. Comparto contigo el sentimiento de impotencia de no poder ayudar a todos, ni a los más pequeños. Y estos curanderos o magos, utilizan métodos con plantas o algo que pueda tener que ver con la ciencia, o es cosa de fe y creencia?
Nosotros haremos un viaje durante el mes de diciembre, habíamos pensado en la idea de venir a Camerun aprovechando vuestra estancia aquí ahora, por eso quería preguntarte como lo veis i si vais a tener algo de tiempo para viajar durante diciembre.
Quizás probaré de llamarte porqué, queremos decidir pronto el destino y los pasajes, sino veremos otro destino. Veo difícil que nos encontramos en internet supongo no tienes buen acceso, si ves que puedes me haces una perdi y me conecto en seguida y hablamos.
Besitos cuidaros, un abrazo para tí y Tomek.
Admiro vuestro trabajo

Viatge Malasya pisze...

Me gustaria hacer esta salsa de cacahuete que absolutamente ha conquistado vuestros estómagos.

"Este es un sencillo y nutritivo plato que consiste en una podsmażonych mezclado con especias y tomates zmielonych cacahuetes. "

podsmazonych?
zmielonych?

Como se traduce?

Arturros pisze...

Gdy Aneta czytała Twoją relacje czułem się jak w powiściach Kapuścińskiego, prawie namacalnie czułem żar bijący z nieba i zapach otaczającego Was piasku.
A jednak Afryka to nie świat wyśniony i wciskany nam przez tutejsze media. Jesteście żywymi przykładami iż Czarny Ląd istnieje. Bardzo fajnie i obrazowo opisujesz tamtejsze życie, klimat i wszystko z czym na codzien się spotykacie.
Jednak z powodu tych małych robaczków, wgryzających sie pod skórę i żyjacych sobie tam aż do wyklucia, to nie jest miejsce , które chcemy odwiedzić. Osobiscie wolę śródziemnomorskie klimaty i europejskie obyczaje.
Razem z mła z niecierpliwością czekamy na kolejne barwne relacje z Czarnego Lądu.
Artur i Aneta